czwartek, 30 lipca 2015

refleksja ogólno szczegółowa po północy :D

Co mogę napisać mądrego o pierwszej nad ranem...? Hmm... Miałam pisać codziennie odnośnie moich wrażeń... Mont Blanc stoi jak stoi; bacznie obserwuje nas z daleka i jest świadkiem ciekawych zdarzeń... Zebrałyśmy wszelkie euro; dzisiaj znalazłam trochę kasy, odkurzając wykładzinę, która wiecznie jest brudna. Kupiłyśmy wino- wiadomo lub nie... ale trzeba odreagować... Te wszystkie kible, którymi nikt się nie przejmuje w ogóle, bo mają wakacje (od naciskania spłuczki!), schowane papierosy pod poduszkami mimo zakazu palenia w hotelu, propozycje łapówek za wypranie po godzinach pościeli klientowi, który zabiera na wakacje swoją pościel... pranie 200 ręczników na dzień i suszenie ich w suszarkach, które nie suszą! Jedzenie bagietek z masłem na śniadanie, bo więcej nie dadzą do jedzenia, bo nie starczy dla gości.. Mamy szefa kuchni, którego nazywamy Zieloną Milą, bo wygląda dokładnie tak samo jak z tego filmu, tyle, że nie jest taki miły i rano skradamy się na palcach po kuchni żeby ukraść croissanta na śniadanie... I murzynki na kuchnii ze swoimi marzeniami o czterech pięknych żonach, które dadzą im gromadkę dzieci. Koszerne mleko, które smakuje gorzej niż mleko UHT, goście-Żydzi, którzy są niby mili, ale nie do końca.... Zaczynają przyjeżdżać prawdziwi ortodoksi... w czarnych garniakach i kapeluszach... Przypomina mi się gra Mafia kiedy na nich patrzę...... albo Dumbledore. Już teraz rozumiem co to znaczy to powiedzenie, że turysta po trzech dniach zaczyna być rasistą. Może nie do końca, ale wiele w tym prawdy. Ciężko jest ich zrozumieć... Mimo, że noszę luźne bluzki bez dekoltów, żeby broń boże ich nie gorszyć! noszę spięte włosy, luźne spodnie.... I tak patrzą na mnie jak na element wzięty nie-wiadomo-skąd..Bo co to jest Polska, to mało kto z nich wie tak naprawdę... Splotę warkocz, pomaluję usta na czerwono a oni do mnie, czy nie jestem z Rosji... Przykre to jest, bo są niby z tej bardziej cywilizowanej części świata, ale jak pokazuje życie, to murzynki zazwyczaj znają kilka słów po polsku i nie jest to wcale słynne słowo na "k", tylko np "ciasteczko" :D słodkie :)))

A za oknem Mont Blanc i denerwuje mnie to mocno, że widzę go; jest tak blisko, ale nie ma opcji żeby iść w jego kierunku... zbyt wiele od nas zależy :D nie możemy zostawić tego hotelu samemu sobie; zginęli by bez nas. Jesteśmy tylko femmes de chambres, a tak naprawdę cała logistyka leży na naszych biednych barkach, bo szefowie nie potrafią nam powiedzieć, które pokoje są zajęte... To naprawdę jest dla nich zbyt trudne... xd

brej nocy.

m.

środa, 29 lipca 2015

siódme niebo

Dobra.
Tutaj ja.
Dzisiaj mija dokładnie tydzień odkąd ponownie zaszczyciłam Francję swoją osobą. Nie powiem; sama jestem zaskoczona, że znów mnie tu przywiało i to aż pod szczyt Mont Blanc. Fajnie się tak na niego patrzy przez okno pokoju... przez okna wielu pokojów... tak wielu, że straciłam rachubę...

Zdecydowałam się być une femme de chambre na zjeździe Żydów ortodoksyjnych w hotelu, który razem z koleżankami po fachu ;P musiałyśmy doprowadzić do trzech gwiazdek. Nie ukrywam- było to nie lada wyzwanie, bo od zakończenia sezonu zimowego nie było tu chyba nikogo oprócz kurzawy, która rozgościła się tu na dobre.

Sam dojazd był... niepowtarzalny. Po dojeździe do Annecy, przesiadłyśmy się na TGV, gdzie nikt nam nie skontrolował biletów. Oczywiście szybko pożałowałam wydanych pieniędzy po wcześniejszej rocznej jeździe na gapę komunikacją miejską w Marsylii; możecie mnie nazywać cebulakiem jak chcecie; nie obrażę się. Cebula i jakiekolwiek warzywa są tutaj na lekarstwo, bo ich nam najzwyczajniej w świecie "żydzą" , więc ogólnie uznałabym to za komplement. Później przesiadka w jakiejś małej mieścinie na zwykły pociąg, gdzie sympatyczny ktoś pomógł mi z moją zdecydowanie za wielką torbą. Jestem mu naprawdę wdzięczna; nie wiem jakim cudem sama ją nosiłam; była chyba cięższa ode mnie. Ostatni odcinek do Bourg-Saint-Maurice pokonałyśmy autokarem, który prowadziła pewna Francuzka... Jechała zdecydowanie za szybko i za pewnie, biorąc pod uwagę, że droga była bardzo kręta i niebezpieczna i w dodatku z minuty na minutę pogoda zaczęła się zmieniać i rozpętała się niezła burza i ulewa... Byłyśmy nieźle przerażone, tym bardziej, że... czekała na nas jeszcze jedna przesiadka, już ostatnia; miał po nas ktoś wyjechać z hotelu, który znajduje się na wysokości 2000m n.p.m i oddalony był jeszcze o 30km w górę, wiadomo... Pieszo nie było opcji, żeby iść... Zajęłoby to nam chyba miesiąc z tymi bagażami, po 37 godzinnej podróży... Ale poważnie rozważałyśmy tą możliwość, bo nikt nie odbierał telefonu z hotelu, ni szef ni nikt... W końcu dodzwoniłam się do kogoś; nie za bardzo wiedziałam z kim rozmawiam... nie za bardzo wiedziałam jako kto się przedstawić. No ale ostatecznie ktoś po nas w tą okropną burzę wyjechał... Pewien Francuzik będący pod wpływem alkoholu... Głupie byłyśmy, że wsiadłyśmy, bo jechał jak szalony po tej śliskiej drodze. Nie mogłam patrzeć przez szybę jak niebezpiecznie wznosimy się coraz wyżej, a kiedy zakręcał, bałam się, że to będzie mój ostatni zakręt w życiu... xD Jakimś cudem jednak dojechaliśmy; Francuzik był bardzo miły; wyciągnął nasze bagaże z auta, nawet deszcz chwilowo ustąpił... I już miałyśmy iść do hotelu, kiedy nagle Francuzik mówi: -108 euro, drogie panie... Szok. Zamówiłam taksówkę, nawet o tym nie wiedząc. To była najdroższa taxa w moim życiu, opłata za taksówkarza, który był nietrzeźwy...:D Nie wiem, czy płakać czy śmiać się- grunt, że szef wczoraj zwrócił nam za nią pieniądze...

I od tego momentu nie przestaje się dziwić, gubić szczękę która mi ciągle gdzieś opada z wrażenia, wnerwiać się mocno, bo żydowska kultura jest dla mnie kompletnie niezrozumiała i czasem taka... wbrew człowiekowi wręcz...

Przykładów jest mnóstwo. Wołam windę, drzwi się otwierają, a w środku nasz piekarz- Żyd, który widząc, że chcę wejść do tej samej windy, mocno spanikował, stanął w samym rogu windy koło lustra tak, że prawie przeszedł na jego drugą stronę...! Wszystko przez to, że Żyd nie może przebywać sam na sam w jednym pomieszczeniu z kobietą innego wyznania niż judaizm. Mimo tej wiedzy, poczułam się jednak jak trędowata. Sama mu powiedziałam, że nic mu nie zrobię, to tylko uśmiechnął się i zapytał, czy jadłam już obiad :D

Po kolacji z kolei dziewczyny chciały podziękować za dobry deser i użyły zwrotu "au septieme ciel"- znane u nas, że to słynne siódme niebo, itd... Na filologii romańskiej uczono nas tego zwrotu "je suis au septieme ciel"= "jestem w siódmym niebie"czyli ogólnie jestem bardzo szczęśliwy (po codziennym jedzeniu bagietki z masłem, ciastko było naprawdę cudowne na tym odludziu!). Okazało się jednak, że tego zwrotu używa się we francuskim w nieco innych okolicznościach... ale też w odniesieniu do osiągania szczytów pewnych........ :D Czego nas uczą na tych studiach......?!  :D