piątek, 14 sierpnia 2015

moje cudowne kamienne kolana

Niesamowite.
Szef dał nam wolny dzień...
Jestem nadal w ciężkim szoku i zastanawiam się, co zrobię jutro z całym dniem... Wszędzie góry, a ja osobiście nie mam w sobie więcej żadnych sił, żeby na nie się wspinać; ewentualnie mogłabym się z nich stoczyć- to z chęcią :D

Chyba posprzątam swój pokój =D A tak sobie, żeby nie wyjść z wprawy... Na pewno nie chcę oglądać ludzi z hotelu, którym na co dzień sprzątam pokoje!

Z powodu deszczu... wróć... z powodu urwania chmury schowałam się z koleżanką w takim a la schronie (akurat byłyśmy poza hotelem... niesamowite uczucie; w ogóle świeże powietrze i dzienne światło!xd)  ale po chwili pojawiło się w nim nagle tak wiele Żydów z naszego hotelu, że wolałyśmy wyjść na tą ulewę i przemoknąć do suchej nitki niż spędzać z nimi jeszcze czas podczas naszego czasu wolnego... wolne żarty =D

Dobrymi żartami są tutaj też żydowskie plejasy... Idzie sobie korytarzem żydowski james bond, unosi się za nim ostra woń chanel numer xyz (ach, to ponoć takie frąsuskie! xD), włos zmierzwiony niby od niechcenia przez wiatr (nie oszukujmy się; wiadomo, że biedaczek układał tę fryzurkę pół godziny przed lustrem- wiem, bo mu codziennie myję lustra i zdzieram z nich kilogramy pomad, żelów i bóg wie czego jeszcze xD), koszula od lacosty czy innego krokodyla, który go w pierś gryzie, buty wyglancowane, że można się w nich przeglądać... I już, już czuję, że kolana chcą mi się ugiąć... już czuję, że odruchowo chciałabym poprawić fryzurę... z namaszczeniem przekręcam klucz w drzwiach... boże, mam klucz do jego pokoju! :D I wchodzę w czeluścia jego przbytku i... przedzieram się z zatkanym nosem w kłębach zaduchu połączonego ze smrodem, odorem, fetorem i szukam po omacku... okna, bo już prawie umieram z braku powietrza. I nagle poczułam jak moje serce zamienia się w kamień. Moim oczom ukazuje się Burdel, którego nie potrafię opisać słowami; tutaj potrzeba biegłej znajomości łaciny lub słów od niej pochodzących :D Widzę potem takiego dandyska; znów go mijam na korytarzu, w nozdrza uderza mnie zapach najdroższych perfum; ale serce me zimne jak lód na wspomnienie o niesamowitym artystycznym bałaganie w jego pokoju... Już mi nie zmiękną kolana. Biedak nie ma pojęcia, że tą samą szmatką, którą wyszorowałam podłogę w wc, w którym nie potrafi nawet trafić, kiedy załatwia swoje sprawy, umyłam nią też zlew i wannę... niech się bogowie nade mną zlitują! Ale nie żałuję- chodzę dumna po moim korytarzu i śpiewam pod nosem Edith Piaf: "Non, rien de rien... No, je ne regrette rien de rien..." =D w końcu jestem w słodkiej Francji... Co z tego, że Żydzi nie mogą przysłuchiwać się śpiewu kobiet; trzeba ich trochę zgorszyć, ot co. A ja muszę jeszcze jakoś przeżyć te kilkanaście dni... :D

Może uda nam się zakosić jeszcze dzisiaj jakieś koszerne wino z piwnicy...? W końcu trwa szabat. Nasi goście piją od dzisiaj do jutra do godzin popołudniowych :D

A za oknem Mont Blanc... Już mnie nie rusza kompletnie. Minęło oczarowanie. Niech się sama stara i o mnie zabiega, żebym zechciała obdarzyć ją łaskawie swoim spojrzeniem. Przecież gór to na świecie dostatek... Nie ta, to inna ;D




niedziela, 9 sierpnia 2015

pokój widmo...

... Czy można prowadzić hotel w ogóle nie znając się na rzeczy...?
... Oczywiście, że tak!

Okazuje się, że nie potrzebna jest tutaj jakakolwiek wiedza z zakresu hotelarstwa. Obserwując swoich szefów i jednocześnie chlebo... własciwie bagietkodawców wywnioskowałam, że do szczęścia potrzeba niewiele. W ten sposób goście po przybyciu do hotelu muszą czekać pół godziny na pokój à blanc, bo nikt wcześniej nie wiedział, że oni przyjadą, choć rezerwacja odbyła się telefonicznie... Albo osobosprzątajaca dostaje rano listę z pokojami, które ma wyglancować, cieszy się że jest ich tylko 25, ale w trakcie tej fascynującej pracy okazuje się, że pokój xyz który ma posprzątać... nie istnieje. Albo że masz go posprzątać, a on już jest czysty- to akurat miłe przypadki i niestety rzadkie... :D Uwielbiam sytuacje, kiedy idę do mojej przełożonej Żylety i oznajmiam jej, że w pokoju, który miałam zrobić à blanc nadal są goście i zostaną tutaj jeszcze tydzień. Wyraz twarzy tej kobiety tylko potwierdza moje przypuszczenia, że naprawdę ogarnięcie liczby gości w hotelu, w jakich pokojach są i na jak długo zostają pozostaje niemożliwe... Całkowicie to rozumiem, kto by się przejmował takimi pierdołami...? Od czego jest przecież pokojówka...? :D Powinni nam podwyższyć pensję, bo wykraczamy daleko poza swoje niekompetencje ;D




A za oknem Mont Blanc... chyba, bo taka dzisiaj była mgła, że nic nie było widać przez szybę...

środa, 5 sierpnia 2015

zakwasy na sercu

Owszem, nieco spolonizowałyśmy ten ośrodek. Dzisiaj mój czarny kolega z pracy powiedział do mnie dzisiaj rano "-heeej?!- tak się po polskiemu mówi -bonjour-?" Ludziom naprawdę wpada polski do ucha, już nie mylą Polski z Rosją, że to jedno i to samo. Jest progres; zasiałyśmy ziarenko, może w końcu się nauczą ;-) Z kolei do koleżanki jeden z sędziwych gości dumnie powiedział : "Tribuna Liudu!"- najwyraźniej mentalnie został w innych czasach...... :D Cały czas czekam na moment kiedy w ośrodku pojawi się niespodziewanie jakiś Żyd polskiego pochodzenia i w dodatku znający polski... My tutaj TAK swobodnie wyrażamy swoje.... przeróżne opinie w naszym ojczystym języku; nie powiem; czasem pod wpływem silnych emocji ;P gdyby więc pojawił się jakiś rodak piąta woda po kisielu, hmm... konsekwencje mogłyby być ciekawe. Aczkolwiek nie obawiałabym się zwolnienia z pracy, bo nie mogą nas zwolnić. Jesteśmy w swego rodzaju Zasiedmiogórogrodzie, dostać się lub wydostać stąd nie jest łatwo... Mogłoby być zwyczajnie nieprzyjemnie, a nasi goście i tak już czasami patrzą na nas nieufnie, ale... od niedawna zauważam pewną zmianę w ludziach... Wczoraj dostałyśmy pierwszy napiwek! :-D Poza tym coraz częściej słyszę "dziękuję" za wykonywaną pracę. To naprawdę pomaga i robi się milej i znajduje się siły na kolejne i kolejne pokoje...

 I chociaż pokoi do ogarnięcia jest codziennie nieskończona liczba i chociaż jestem najbardziej nieogarnietą osobą jaką znam, przyszło mi pracować z osobą zacnie ogarniętą i choć nie zna dobrze francuskiego, radzi tutaj sobie naprawdę nieźle. Mierzi mnie jednak gdy widzę pewnych ludzi, którzy wykorzystują ten fakt przeciw niej i kłamią w żywe oczy, zrzucając na nią winę- to jest naprawdę przykre. W dodatku doznać czegoś takiego od rodaka na emigracji, gdzie niby mówi się, że powinno się trzymać razem za granicą... Okazuje się, że niestety nie zawsze to się sprawdza... Stąd te zakwasy na sercu...

A za oknem Mont Blanc; dzisiaj wyjątkowo nie denerwował mnie swym chłodem i niezmiennością, choć spędzamy tyle czasu razem, jakoś w ogóle nie staliśmy się sobie bliźsi; cały czas trzyma mnie na dystans. Trzeba pomyśleć jakby tu przełamać pierwsze lody... w końcu :-)

sobota, 1 sierpnia 2015

chrzest, czyli szabat

Przeżyłam szabat...

Szabat= survival dla niewiernych mieszkających pod tym samym dachem, co Żydzi.

W tym szczególnym dniu, który ku ogólnej uciesze powtarza się co tydzień, Żyd nie może:
- prowadzić auta,
- korzystać z telefonu,
- włączać, wyłączać swiatła,
- używać papieru toaletowego, bo nie może go rwać; mają do tego specjalny już podarty,
- naciskać przycisk spłuczki w toalecie, która w szabat zamienia się w kibel,
- odkręcać wody w kranie, chyba że mogą pociągnąć (kurde;już się w tym gubię:D)
- używać piekarnika,
- podgrzewać wody na herbatę (ja dzisiaj nie wypiłam ani jednej...!)
- korzystać z windy, bo nie mogą nacisnąć guzika- ale już mogą o to poprosić nie-Żyda, czyli np mnie...

Ogólnie czuję się bardzo ubogacona życiowo dzięki Żydom... Takiego kursu cierpliwości nie miałam nawet kiedy byłam aupair... :D

Od jutra we czwórkę będziemy obsługiwać już około 200 gości a doba ma tylko 24h, rąk każda ma 2, nogi póki co są tylko 2, 1 głowa, z której lubi umykać wiele spraw i 1 serce, które zaczyna tęsknić za zwykłym niekoszernym, polskim chlebem czy głupią zupą warzywną... ;-D

A za oknem Mont Blanc, który po koszernym winie wydaje się poruszać... ;-) Wino to chyna jedyna recepta na przeżycie szabatu... Bierzemy przykład z samych Żydów; tego dnia sobie naprawdę z nim folgują i nawet obrzucają się chlebem; jeszcze nie wiem po co, ale to kwestia czasu pewnie... :D

czwartek, 30 lipca 2015

refleksja ogólno szczegółowa po północy :D

Co mogę napisać mądrego o pierwszej nad ranem...? Hmm... Miałam pisać codziennie odnośnie moich wrażeń... Mont Blanc stoi jak stoi; bacznie obserwuje nas z daleka i jest świadkiem ciekawych zdarzeń... Zebrałyśmy wszelkie euro; dzisiaj znalazłam trochę kasy, odkurzając wykładzinę, która wiecznie jest brudna. Kupiłyśmy wino- wiadomo lub nie... ale trzeba odreagować... Te wszystkie kible, którymi nikt się nie przejmuje w ogóle, bo mają wakacje (od naciskania spłuczki!), schowane papierosy pod poduszkami mimo zakazu palenia w hotelu, propozycje łapówek za wypranie po godzinach pościeli klientowi, który zabiera na wakacje swoją pościel... pranie 200 ręczników na dzień i suszenie ich w suszarkach, które nie suszą! Jedzenie bagietek z masłem na śniadanie, bo więcej nie dadzą do jedzenia, bo nie starczy dla gości.. Mamy szefa kuchni, którego nazywamy Zieloną Milą, bo wygląda dokładnie tak samo jak z tego filmu, tyle, że nie jest taki miły i rano skradamy się na palcach po kuchni żeby ukraść croissanta na śniadanie... I murzynki na kuchnii ze swoimi marzeniami o czterech pięknych żonach, które dadzą im gromadkę dzieci. Koszerne mleko, które smakuje gorzej niż mleko UHT, goście-Żydzi, którzy są niby mili, ale nie do końca.... Zaczynają przyjeżdżać prawdziwi ortodoksi... w czarnych garniakach i kapeluszach... Przypomina mi się gra Mafia kiedy na nich patrzę...... albo Dumbledore. Już teraz rozumiem co to znaczy to powiedzenie, że turysta po trzech dniach zaczyna być rasistą. Może nie do końca, ale wiele w tym prawdy. Ciężko jest ich zrozumieć... Mimo, że noszę luźne bluzki bez dekoltów, żeby broń boże ich nie gorszyć! noszę spięte włosy, luźne spodnie.... I tak patrzą na mnie jak na element wzięty nie-wiadomo-skąd..Bo co to jest Polska, to mało kto z nich wie tak naprawdę... Splotę warkocz, pomaluję usta na czerwono a oni do mnie, czy nie jestem z Rosji... Przykre to jest, bo są niby z tej bardziej cywilizowanej części świata, ale jak pokazuje życie, to murzynki zazwyczaj znają kilka słów po polsku i nie jest to wcale słynne słowo na "k", tylko np "ciasteczko" :D słodkie :)))

A za oknem Mont Blanc i denerwuje mnie to mocno, że widzę go; jest tak blisko, ale nie ma opcji żeby iść w jego kierunku... zbyt wiele od nas zależy :D nie możemy zostawić tego hotelu samemu sobie; zginęli by bez nas. Jesteśmy tylko femmes de chambres, a tak naprawdę cała logistyka leży na naszych biednych barkach, bo szefowie nie potrafią nam powiedzieć, które pokoje są zajęte... To naprawdę jest dla nich zbyt trudne... xd

brej nocy.

m.

środa, 29 lipca 2015

siódme niebo

Dobra.
Tutaj ja.
Dzisiaj mija dokładnie tydzień odkąd ponownie zaszczyciłam Francję swoją osobą. Nie powiem; sama jestem zaskoczona, że znów mnie tu przywiało i to aż pod szczyt Mont Blanc. Fajnie się tak na niego patrzy przez okno pokoju... przez okna wielu pokojów... tak wielu, że straciłam rachubę...

Zdecydowałam się być une femme de chambre na zjeździe Żydów ortodoksyjnych w hotelu, który razem z koleżankami po fachu ;P musiałyśmy doprowadzić do trzech gwiazdek. Nie ukrywam- było to nie lada wyzwanie, bo od zakończenia sezonu zimowego nie było tu chyba nikogo oprócz kurzawy, która rozgościła się tu na dobre.

Sam dojazd był... niepowtarzalny. Po dojeździe do Annecy, przesiadłyśmy się na TGV, gdzie nikt nam nie skontrolował biletów. Oczywiście szybko pożałowałam wydanych pieniędzy po wcześniejszej rocznej jeździe na gapę komunikacją miejską w Marsylii; możecie mnie nazywać cebulakiem jak chcecie; nie obrażę się. Cebula i jakiekolwiek warzywa są tutaj na lekarstwo, bo ich nam najzwyczajniej w świecie "żydzą" , więc ogólnie uznałabym to za komplement. Później przesiadka w jakiejś małej mieścinie na zwykły pociąg, gdzie sympatyczny ktoś pomógł mi z moją zdecydowanie za wielką torbą. Jestem mu naprawdę wdzięczna; nie wiem jakim cudem sama ją nosiłam; była chyba cięższa ode mnie. Ostatni odcinek do Bourg-Saint-Maurice pokonałyśmy autokarem, który prowadziła pewna Francuzka... Jechała zdecydowanie za szybko i za pewnie, biorąc pod uwagę, że droga była bardzo kręta i niebezpieczna i w dodatku z minuty na minutę pogoda zaczęła się zmieniać i rozpętała się niezła burza i ulewa... Byłyśmy nieźle przerażone, tym bardziej, że... czekała na nas jeszcze jedna przesiadka, już ostatnia; miał po nas ktoś wyjechać z hotelu, który znajduje się na wysokości 2000m n.p.m i oddalony był jeszcze o 30km w górę, wiadomo... Pieszo nie było opcji, żeby iść... Zajęłoby to nam chyba miesiąc z tymi bagażami, po 37 godzinnej podróży... Ale poważnie rozważałyśmy tą możliwość, bo nikt nie odbierał telefonu z hotelu, ni szef ni nikt... W końcu dodzwoniłam się do kogoś; nie za bardzo wiedziałam z kim rozmawiam... nie za bardzo wiedziałam jako kto się przedstawić. No ale ostatecznie ktoś po nas w tą okropną burzę wyjechał... Pewien Francuzik będący pod wpływem alkoholu... Głupie byłyśmy, że wsiadłyśmy, bo jechał jak szalony po tej śliskiej drodze. Nie mogłam patrzeć przez szybę jak niebezpiecznie wznosimy się coraz wyżej, a kiedy zakręcał, bałam się, że to będzie mój ostatni zakręt w życiu... xD Jakimś cudem jednak dojechaliśmy; Francuzik był bardzo miły; wyciągnął nasze bagaże z auta, nawet deszcz chwilowo ustąpił... I już miałyśmy iść do hotelu, kiedy nagle Francuzik mówi: -108 euro, drogie panie... Szok. Zamówiłam taksówkę, nawet o tym nie wiedząc. To była najdroższa taxa w moim życiu, opłata za taksówkarza, który był nietrzeźwy...:D Nie wiem, czy płakać czy śmiać się- grunt, że szef wczoraj zwrócił nam za nią pieniądze...

I od tego momentu nie przestaje się dziwić, gubić szczękę która mi ciągle gdzieś opada z wrażenia, wnerwiać się mocno, bo żydowska kultura jest dla mnie kompletnie niezrozumiała i czasem taka... wbrew człowiekowi wręcz...

Przykładów jest mnóstwo. Wołam windę, drzwi się otwierają, a w środku nasz piekarz- Żyd, który widząc, że chcę wejść do tej samej windy, mocno spanikował, stanął w samym rogu windy koło lustra tak, że prawie przeszedł na jego drugą stronę...! Wszystko przez to, że Żyd nie może przebywać sam na sam w jednym pomieszczeniu z kobietą innego wyznania niż judaizm. Mimo tej wiedzy, poczułam się jednak jak trędowata. Sama mu powiedziałam, że nic mu nie zrobię, to tylko uśmiechnął się i zapytał, czy jadłam już obiad :D

Po kolacji z kolei dziewczyny chciały podziękować za dobry deser i użyły zwrotu "au septieme ciel"- znane u nas, że to słynne siódme niebo, itd... Na filologii romańskiej uczono nas tego zwrotu "je suis au septieme ciel"= "jestem w siódmym niebie"czyli ogólnie jestem bardzo szczęśliwy (po codziennym jedzeniu bagietki z masłem, ciastko było naprawdę cudowne na tym odludziu!). Okazało się jednak, że tego zwrotu używa się we francuskim w nieco innych okolicznościach... ale też w odniesieniu do osiągania szczytów pewnych........ :D Czego nas uczą na tych studiach......?!  :D